Obejrzałam trzy sezony chyba w dwa dni :P. Potem poczułam przesyt. Tak genialnie dobrany aktor do roli, że nie mogłam się oderwać. Nie było odcinka, który by mnie autentycznie nie rozśmieszył :).
To klasyczny efekt, gdy ogląda się serial jako serię filmów, jeden odcinek za drugim. Nawiasem mówiąc, moim zdaniem, nuży kumulacja niespotykanych i rzadkich zdarzeń - co jest typowe dla seriali, których popularność twórcy chcą zdyskontować produkując kolejne odcinki. I w każdym następnym, następny nieszczęśliwy zbieg okoliczności.
Najśmieszniejsza scena to ta, gdy doktor nieoczekiwanie odbiera poród niedoszłej druhny na ślub; syn! (tu zadowolenie matki), nie, córka!
Zresztą każdy sezon jest smutniejszy od poprzedniego. Odbyłem ciekawy eksperyment, bo zacząłem oglądać serial od trzeciego sezonu, a potem dopiero wróciłem do początków. Doktor z pierwszych odcinków, to anioł i dusza towarzystwa w porównaniu z tym co prezentuje np. w szóstym sezonie.