Może przez to, że nie o końca wiedziałam przed obejrzeniem filmu czym jest "amerykański sen", nie obejrzałam go z takim oczekiwaniem.
Dla mnie jest to genialnie przedstawiony obraz traumy przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Nawet w pewnym momencie filmu Lindsay powiedziała bratu, że musi wybaczyć matce, żeby iść dalej (przepracować traumę, aby żyć normalnie i nie przekazać jej dzieciom) . Bev nie potrafiła tego zrobić, cały czas czuła się pokrzywdzonym dzieckiem (np scena w której zabroniła córce mówić, że jest jej ciężko po stracie dziadka, ponieważ to był jej ojciec; cały czas potrzebowała, czy raczej żądała opieki/uwagi/oparcia; nie mogła zapomnieć o krzywdzie wyrządzonej jej w dzieciństwie). Skutkiem było traumatyzowanie własnych dzieci.
Według mnie zwycięsko wyszły z tej sytuacji dwie osoby : J.D i Lindsay. Pomimo tego, że ona nie poszła na studia, udało jej się pójść swoją drogą i nie chować urazy.
Jeśli miałabym się spodziewać filmu "od zera do milionera" to na pewno są lepsze, bo to był moim zdaniem wątek poboczny.
Zgadzam się. Widzę po komentarzach, że ludzie nie za bardzo zrozumieli ten film. Nie można w sumie mieć im za złe, bo zapewne nie są DDA.
Moją uwagę przykuła też scena wychodzącego JD z motelu, który w końcu odpuścił walkę o zdrowie matki. Z doświadczenia wiem, że było to dla niego kur@wsko ciężkie.
Wspomniana przekazywana, niewyleczona trauma, brak bezpieczeństwa, zmienne nastroje matki, ciężki klimat.
Ja wyłam.
W tym filmie brakowało mi jednak scen, gdzie widać, że Bev jest naćpana, zaniedbuje dzieci, dom itp.