Facet się nawet nie dowie, jak zostanie przyjęty wśród widzów jego film :/ Zabrzmi to może cynicznie i zimno, ale to będzie duża "promocja" dla filmu - takie mamy czasy.
Zatem owe "takie czasy", o jakich mówi założyciel tematu, trwają już ponad 100 lat (od czasu upowszechnienia radia)? To nie wiem, czy określenie "takie czasy" jest tu adekwatne...
Raczej chodzi o ukształtowanie się pop-kultury, bo kiedyś kultura wysoka miała wąski krąg wielbicieli, znających pewne reguły reagowania, "konsumpcji" sztuki, no i wpływ religijności był większy, hamował pewne rozpasanie i kult artystów, ale dziś w erze pop-kultury, wprowadzenia do kręgu sztuki form prostych i odbiorców prostych jest już inaczej. To schematyczny zarys tego, co myślę, wymaga osobnego pogłębienia i sprecyzowania.
Z tego co czytałem, już w połowie XIX niektórzy artyści, pisarze, np. Victor Hugo, byli traktowani tak, że dziś nazwalibyśmy ich celebrytami... Ale zgoda, dziś na pewno jest gorzej pod tym względem.
Victor Hugo był obiektem kultu, miał wielką moc polityczną. Nie przesadzę, jeśli porównam jego popularność do popularności polskiego papieża w Polsce. Skala była niebywała.
Nie chce mi się wierzyć, żeby AŻ TAKĄ miał moc. Wszakże analfabetów wtedy we Francji wciąż nie brakowało, więc jak pisarz mógłby aż tak na lud działać?
Dodam jeszcze, że był to okres rozkwitu gazet i powieści w odcinkach, które był wywrotowe, był one czytane powszechnie.
Zawsze do trupa zlatywała się gawiedź. Ale przecież to złe media kierowane przez żydowskich Reptalian, zamienili nieskalane złem ludzkie istoty w zwierzęta.
kiedy były inne czasy?
W PRL-u np. była cenzura i co jak co, ale poziom kultury w mediach był o niebo wyższy.
Inne rzeczy w PRL-u były fatalne i nie do przyjęcia, więc cieszę się, że żyjemy w innych czasach, ale akurat do cenzury OBYCZAJOWEJ czasem tęsknię.
Coś w tym jest i przyznam się, że sam czasem tęsknię do kultury w mediach prlowskich, ale... Zawsze wtedy przypominam sobie, że największym hitem telewizyjnym w historii PRLu była "Niewolnica Isaura", zatem: media może i były, pod kilkoma względami, lepsze, ale ludzie byli z grubsza tacy sami jak teraz. Poza tym... Konstatacja, że najlepszym (jedynym?) sposobem na "wyższą kulturę medialną" jest cenzura, wydaje mi się jeszcze smutniejsza niż sam dzisiejszy stan owej kultury.
Nie powiedziałem, że powiedziałaś :) Trochę się kiedyś nad tym zastanawiałem i nie wpadłem na żaden lepszy pomysł. Tj. lepszy realny pomysł, bo fantazjowałem na przykład o publicznej szkole na poziomie, która nie wtłacza uczniom do łbów suchych faktów na temat kilku wybranych aspektów kultury, tylko stara się w nich zaszczepić zainteresowanie nią, i ponadto na serio bierze postulat wychowywania, nie jedynie uczenia... No ale ileż można bujać w obłokach? W moim wieku chyba wypada mocniej nieco stać na ziemi ;)
Nie ma w tym co powiem sarkazmu, ale to najlepsza akcja promocyjna w historii polskiego kina a może i światowego choć podejrzewam że już pewnie była podobna sytuacja, ale chyba nigdy nie w trakcie festiwalu filmowego.
Czekamy na skokowy wzrost ocen, to takie typowe dla użytkowników Filmwebu, a może nie tylko Filmwebu, tylko generalnie użytkowników świeczko-stawiaczy?
Ja do czasu jego śmierci na festivalu w Gdyni nie rozpoznawałem jego nazwiska i jakos szczególnie nie zamierzałem pójść na jego film .
Tak to prawda swoją drogą , człowiek umarł ból to jest dla rodziny i bliskich ,ale dla filmu z perspektywy nas osób trzecich zyskuje on reklamę i łańcuszkową popularność .
rozwalają mnie czasami niektóre komentarze typu "umarł wielki talent, wielki artysta itd" to jak umiera "zwykły człowiek" bez talentu to już takiego nie szkoda ?
Podobnie było ze Stieg Larssonem. Autor trylogii "Millenium" zmarł na zawał serca przed publikacją tejże powieści kryminalnej. Trylogia okazała się hitem na całym świecie. Larsson nie zdążył nacieszyć się sukcesem...
A trylogię oczywiscie polecam wszystkim tym, co jeszcze nie czytali..
mnie sie wydaje,ze ten film to jest groteskowa opowiesc o rezyserze wlasnie.....nakrecil film o sobie..i wydaje mi sie,ze wiedzial,zee to jest jego ostatni film poniewaz czlowiek nie planuje z dnia na dzien,ze popelni samobojstwo,taka mysl i zamach na swoje zycie musial planowac od dawna
wśród laików może i tak, osobiście zaintrygowany tym filmem jestem od kiedy pierwszy raz pojawiły się zajawki o nim, jeszcze sprzed festiwalu i tragicznych informacji, które stamtąd napłynęły... póki co czasu brakowało, może dziś wieczorkiem uda się wyrwać...
patrząc na komentarze i recenzje tego filmu na filmwebie, może to i dobrze, że reżyser nie musi tego oglądać
Serio myślisz, że reżyserzy i aktorzy czytują z wypiekami na twarzy to, co napłodzi młódź na filmwebie?
ja bym tego nie robił. ale wiem że twórcy maja rózne pokusy. zaglądają i potem tworzą piosenki o tym że ich w internecie obrażajo.
Jako autor (piszę) nie chcę wierzyć, że Marcin Wrona kręci film "Demon" po czym popełnia samobójstwo. Wolę wierzyć, że to "prawdziwe zmyślenie", jak to mawiał inny artysta, Marek Hłasko, który zresztą, o zgrozo!, też odebrał sobie życie parę lat po napisaniu "Pętli".
Po "Pętli" pomyślałem, że to film bardzo osobisty, ale dopiero niedawno zgłębiłem historie autora opowiadania. Niespokojna dusza warta osobnego filmu lub opowiadania.
Bez wątpienia. W ogóle tamte czasy są słabo wykorzystane w polskim kinie. Mało Hłaski, mało Tyrmanda na ekranie, a przecież teraz, gdy nie żyją także Konwicki czy Różewicz, można wziąć się za adaptowanie ich dzieł albo jakieś fantastyczne wariacje z tymi postaciami i/lub ich twórczością.
Hłasko 11 stycznia 1958 roku został laureatem Nagrody Wydawców za tom opowiadań Pierwszy krok w chmurach. W świecie literackim odczuł smak zazdrości, wypominali mu, że zaczynał jako kierowca. Moim zdaniem mogło to też wpłynąć na decyzje filmowców, którzy z wiadomych względów chcieli żyć w zgodzie z pisarzami.
Moje zdanie jest takie, że co z tego, że zaczynał jako kierowca, skoro skończył jako najlepszy polski pisarz w historii, na każdym polu pokonując tych wszystkich uczonych literatów. Natomiast co do filmu to Hłasko pisywał scenariusze, współtworzył, ale nigdy nie był z nich zadowolony, a już szczególnie, kiedy widział efekt końcowy wykonany przez reżysera (nie raz chciał usunąć swoje nazwisko z czołówki). Podobno w USA pisał scenariusz dla Polańskiego, ale nie wiadomo, co się z nim stało. Słyszałem spekulacje, że chodziło o niedokończoną powieść "Diabły w deszczu", którą Marek miał przerobić na scenariusz dla RP. Może Roman coś wie na ten temat, lecz do tej pory nikt go o to nie zapytał.
Wypominanie mu jego pracy jako kierowcy było oczywiście podyktowane zazdrością, Hłasko jednak bardzo to przeżył i był to jeden z powodów jego wyjazdu z Polski. Co do scenariuszy na podstawie jego twórczości literackiej to Pętla jest jednym z filmów, który cenie sobie najbardziej oprócz tego Baza ludzi umarłych to również znakomity film. Oczywiście to zdanie moje jako widza a Hłasko jako autor mógł mieć bardziej krytyczny stosunek do scenariuszy. Co od współpracy z Polańskim to są dwie wersje tego, co się wydarzyło, mianowicie"Polański za bardzo ingerował w pomysły scenariuszowe Marka, tłumaczyła nieudany związek syna z Polańskim matka Marka, te dwie indywidualności były tak różne, że nie potrafiły się porozumieć. Umowa została zerwana. I mimo że syn pozostał w USA jeszcze kilka lat, do powtórnych prób współpracy między nimi już nie doszło".
Podobną opinię na ten temat ma Zofia Komedowa, żona Krzysztofa Komedy, który współpracował w Polsce, a następnie w USA z Polańskim. Komedowa poznała Hłaskę w Stanach, który jej zdaniem "był zachwycony, że wreszcie życie mu się odmieni; z zapałem przystąpił do pracy, ale Romek (Polański) wszystko mu odrzucał. Być może Hłasko nie potrafił "wczuć się" w amerykański klimat, co mu zresztą Romek wprost kiedyś powiedział: nie nadajesz się na amerykański rynek. Wyrzucił mnie jak śmiecia i zostałem na bruku, zwierzał mi się Marek'". Na ten temat wypytywała też Polańskiego autorka książki "Listy Marka Hłaski"'" skąd został zapożyczony fragment komentarza słynnego reżysera: "Miałem wówczas pomysł, niezupełnie jeszcze skonkretyzowany, aby zrealizować film o Hitlerze, który żyje, na przykład w Argentynie czy w jakimś innym kraju Ameryki Południowej, i ktoś go tam, zupełnie przypadkowo odnajduje. Oczywiście, jest to fikcja, ale pomysł żyjącego Hitlera wydawał mi się interesujący. (...)
No więc Marek Hłasko przyjechał do Los Angeles, napisał na kilku stronach konspekt tego scenariusza, ale jakoś mu nie wychodziło. Wówczas zrozumiałem" że Markowi obce jest pisanie na tzw. zamówienie. (...) No i Marek dość szybko zrezygnował z tego. Potem postanowił pisać coś o lotnikach. Jakoś nie służyła mu ta Ameryka, wbrew temu, czego się po niej spodziewał i o czym marzył. (...) Straciłem z nim kontakt. Większość czasu spędzałem w Londynie".
https://www.salon24.pl/u/eternity/401096,marek-hlasko-kalendarium-1965-1969#goog le_vignette
Dzięki, przeczytam to wszystko. Widzę, że mam do czynienia z pierwszorzędnym hłaskologiem :) Dodam od siebie, że najbardziej filmowo widzę książkę "Brudne czyny" – już gdzieś to pisałem, że "Top Gun" mógłby się przy tym schować. Szkoda tylko, że Hłasko jest w kraju trochę zapomniany. OK, wiem, że mamy rok Hłaski, ale mimo wszystko nadal nie wymienia się go w gronie największych. Kiedy zapytasz pierwszą lepszą osobę zaznajomioną z literaturą, to prędzej powie Sienkiewicz, Reymont niż Hłasko. Ale idzie nowe pokolenie w kinie, może do kogoś zdolnego przemówi piękny dwudziestoletni i zmusi go do próby adaptacji.